poniedziałek, 6 maja 2013

Jestem z lasu! To widać, słychać i... widać!

Dzisiaj wyjątkowo nie samolotowo, a zwierzęco. Podczas przeglądania posta zaleca się słuchać... nie, nie jestem z lasu, a Dario G - Sunchyme





Sezon pokazów lotniczych jeszcze się nie rozpoczął, a na EPLL bez zmian czyli nie bardzo jest tam po co jechać, a głód fotograficzny jest coraz bardziej dokuczliwy. W związku z tym postanowiłem wyjść z domu, udać się w 5 minutowy spacer i wejść do lasu. Jak by nie patrzeć na widok za oknem śmiało mogę powiedzieć jestem z lasu, a w buszu ciekawych obiektów do fotografowania nie brakuje.



Fotografia przyrodnicza znacząco różni się od lotniczej. Tutaj nie stoimi z uniesioną głową czekając na samolot który musi się pojawić. Leśne "modele" nie przyjdą od tak do nas i będą pozować do zdjęcia pod różnymi kontami natarcia. Jeśli chcemy sfotografować jakiegokolwiek zwierza to przede wszystkim musimy go odszukać. Ten problem zazwyczaj jest łatwy do rozwiązania. Chodząc godzinami po lasie w końcu musimy trafić na coś z futerkiem, a wtedy już tylko oko do wizjera, korekta ustawień i mamy zdjęcie proste nie? Otóż nie proste. Jeśli My widzimy np taką sarenkę to możemy śmiało zakładać, że i ona Nas też widzi, a jak widzi to ucieknie, tak już cholery mają, nie lubią Nas, boją się Nas i tyle.
Tutaj pojawia się drugi problem. Jeśli chcemy mieć jakieś znaczące osiągniecia w tej dziedzinie fotografii potrzebujemy jasnego obiektywu o najdłuższej możliwej ogniskowej. 300mm na lotnisku pozwala na zrobienie fajnych zdjęć, do zwięrzątek lepiej mieć przynajmniej te 500mm, albo i 600 i to najlepień z TC 1.4... Drugi problem natychmiastowo stwarza trzeci - fundusze na dobre szkło, a cena obiektywu idealnego do fotografii przyrodniczej Canon EF 600mm f/4L IS II USM zwala z nóg.

Od czasu do czasu wybierałem się na krótkie wypady do lasu, na łąkę czy stawy z zamiarem uchwycenia czegoś ciekawego i za każdym razem coś się trafiło, a efekty raz były lepsze, raz gorsze.
Trzy przykłady tych "lepszych"



Tutaj mogę powiedzieć udało się, sarenka na pierwszym zdjęciu nie uciekła, na ptaszki jakoś wystarczyło ogniskowej. Z tych zdjęć jestem w sumie zadowolony, jakość nie jest powalająca, ale jak dla mnie dają radę.

W kolejnych przykładach widać wyraźnie, że coś poszło nie tak.



W pierwszym i drugim przypadku nie trudno się domyślić co się stało, prosta sprawa - dostrzegła mnie i starczyło czasu tylko na "strzały rozpaczy", przynajmniej celne... Trzecie zdjęcie ma potencjał, bo i jest kadr z tym drzewkiem po środku i ładne twarde światło pada jednak brakło tak ze 200mm ogniskowej, GO gdzieś zniknęło, a jakość pomińmy milczeniem.

Jak widać nie spełniając warunków sprzętowych i nie zachowując czujności trudno jest zrobić ładne zdjęcie sarenki czy dzięciołka. Mimo wszystko od tygodnia po raz kolejny próbuję swoich sił i nieskromnie przyznam, że progrees jest znaczący i to przez tuże "Z".
Tak więc wracając do początku wyszedłem z domu i udałem się do lasu ...

Czytając poradniki fotografii przyrodniczej trafiamy na dwie szkoły jak zrobić zdjęcie zwierza. Pierwsza metoda dla niecierpliwych to podchody, czyli gdy zauważymy nasz cel, powoli zbliżamy się do niego zachowując się cicho aż... aż w końcu i tak Nas zauważy i ucieknie, ale może do tego momentu uda się podejść wystarczająco blisko do dobrego zdjęcia. Metoda na podchody ogólnie jest odradzana, bo trudno o dobre efekty. Kolejną jest czajenie się i czekanie. Znajdujemy miejsce gdzie można spotkać leśne zwierzęta, howamy się na drzewie, w trawie, czatowni czy gdzie tam jeszcze można i czekamy, czekamy, czekamy... Jeśli jesteśmy dobrze ukryci i nie wydajemy niepotrzebnych dźwięków np opakowaniem od chipsów jest szansa, że w końcu coś się pojawi i podejdzie nam pod nos. Problem w tym, że to może trwać. Ile? Czasem godzinę, czasem dwie, a czasem pół dnia. Mimo długich okresów nudy czatowanie jest najbardziej polecane i tak robią prawdziwi ludzie lasu. Tylko litości, pół dnia w trawie? Może innym razem.

Ja z myślą o sobie stworzyłem metodę hybrydową łączącą podchodzenie i czatowanie. Już za pierwszym razem efekt jak dla mnie był zdumiewający. Szedłem cichutko aż w odległości około 300 zauważyłem sarenkę. Pasła się na łące i nic nie wskazywało by mnie zauważyła. Cofnąłem się do lasu obok, zachowując maksymalną ciszę omijałem krzaczki, drzewka, patyczki aż wydostałem się z lasu i położyłem się w linii drzew przy łące na której pasła się sarna. Leżałałem tak z 40min. Później pojawiła się następna sarna i jeszcze jedna, a ja miałem nadzieje, żę po zakonczonej wyżerce udadzą się na odpoczynek do lasu w którym czekałem ja.

Pierwszy kontakt z dużej odległości

Leżałem tak przez następne minuty, a zainteresowanie moją osobą wykazały żyjące w runie robaczki ochoczo obłażąc mnie po czubek głowy. Gdybym miał ze sobą obiektyw do makro mógłbym tam na miejscu zrobić kompletny atlas owadów polskich. Robaczki małe i duże, okrągłe i podłużne, z czułkami i zębami. Wszystkie je miałem na sobie. Ale warto było czekać!
Moje modły do Gaii zostały wysłuchane i sarny udały się do w spacer do lasu, ba idealnie w moim kierunku. Po krótkiej chwili były już naprawdę blisko, ciągle nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Wrażenia niesamowite, solo eurofightera się chowa w porównaniu gdy idzie na Ciebie zwierz! Poniższe zdjęcie przedstawia metodyczne zbliżanie się saren do mojej pozycji. W tamtym momencie myślałem, że serce wybije mi się przez klatkę piersiową :D

Odległość się zmniejsza...
Zdjęcie to zrobiłem z ogniskową 70mm więc możecie sobie wyobrazić jak naprawdę były blisko, a dystans miał się jeszcze zmniejszyć... I zmniejszył się jakiś hmm 15m, może nawet mniej. Zauważyły mnie dopiero gdy prawie na mnie weszły, po czym wbiegły do lasu mijając mnie o centymetry. Tak bliski kontakt z naturą to naprawdę super przeżycie, trudno to słowami opisać więc sobie daruję;) Ostatecznie udało mi się zrobić moje najlepsze zdjęcia saren do tamtej pory.







Zachwycony udaną sesją po kilku dniach udałem się w to samo miejsce mając nadzieję, że uda mi się ponownie. Sarenek nie spotkałem, ale kontynuowałem wypad do miejscowych stawów. Myślę sobie, a może jakiś łabądziek się trafi. Wspomniane stawy otoczone są sporą ilością drzew i krzewów z których tuż przed moim nosem wybiegł jelonek i uciekł do lasu oddalonego o 400m. Na miejscu znalazłem pełno śladów kopytek więc postanowiłem tam pozostać. Kto wie, może wróci się wody napić i faktycznie wrócił, z towarzystwem. Sytacja niemal identyczna jak poprzednio. Ja ukryty w linii drzew, a sarny wolnym krokiem zmierzały na mnie. Gdy dzieliła Nas odległość mniejsza niż 50m, padł mi akumulator w aparacie i nie odrywając wzroku od wizjera wymieniłem baterie, robiąc przy tym troche hałasu. Zostałem zauważony. Co ciekawe sarny mimo iż patrzyły prosto na mnie, najwidoczniej mnie widząc kontynuowały spacer nie spuszczając mnie z wzroku. Były tak blisko, że czułem wibracje ziemii podemną i ich zapach. Doznanie jeszcze intensywniejsze niż ostatnio. Uciekły dopiero w momencie gdy opuściłem aparat. Zdaje mi się, że póki się leży w bezruchu, ale nie pokazując oczu, twarzy to mimo iż Cię widzą to ciekawość nie pozwala im uciec. Podczas kolejnych wypadów do lasu sprawdziłem to i faktycznie coś w tym jest. Tak więc zanotować - nie pokazywać twarzy.

Zdjęcia z sesji "pod stawem" udały się jeszcze lepiej niż poprzednio, a ja zachwycony z poczuciem spełnienia mogłem wrócić do domu.




Nim zakończył się długi weekend zrobiłem jeszcze kilka wypadów do lasu, ale bez większych sukcesów. Teraz pozostaje czekać na kolejny wolny dzień i podchodząco zaczaić się na zwierza. A gdy już będę miał "600" to pies trącał samoloty i przechodzę na fotografię przyrodniczą ;)

3 komentarze:

  1. Najbardziej urzekły mnie zdjęcia ptaków.
    Pozdrawiam . Robert

    OdpowiedzUsuń
  2. 2 ostatnie mi się widzą :)
    A jaki znak wodny :D
    Może i ja się kiedyś przejdę... niby koło lasu mieszkam, ale co z tego jak nam zrobili obwodnicę więc mam... może z 500metrów lasku :)

    OdpowiedzUsuń