Festyn Michałków cz.2 czyli co mi się w Ostrowie nie podobało
Na samym wstępie chciałbym zaznaczyć, że festyn był naprawdę spoko, ba dla mnie okazał się miłym zaskoczeniem i zamierzam wybrać się na lądowisko w Michałkowie także w tym roku.
Mimo sporej ilości (jak na festyn lotniczy) maszyn w powietrzu i ładnej pogody w mojej pamięci pozostało kilka sytuacji które doprowadzały mnie wtedy do szewskiej pasji. Jedne były spowodowane błędami w organizacji pikniku, typową ludzką głupotą, inne natomiast sprawiały zgrzyty z niczyjej winy.
Kategoria "głupota ludzka" idzie na pierwszy ogień. Chyba pierwsze miejsce na podium otrzymują wszelkiej maści hmm jak to ująć, niech będzie "buraki". Czyli zazwyczaj panowie w średnim wieku, którzy z braku lepszego zajęcia w weekend postanowili wybrać się na piknik lotniczy, no bo przecież jest okazja się napić piwa z kufla, a nie to co jak w każdy inny weekend na ławeczce tylko te puszki i butelki. Trzeba mieć styl i od czasu do czasu się odchamić prawda? A i z kolegami się powspomina jak to w młodości się służyło w bazie lotniczej i się spirytus z samolotów spuszczało. Typów takich było kilka gromadek, chlejących piwsko, głośno informujących o swoich przemyśleniach natury egzystencjonalnej czyli na przykład "ja to bym się zrzygał w tym samolocie jak bym wcześniej setki nie walnął" i dodając efekty specialne w postaci kłębów dymu papierosowego jednocześnie mając w głebokim poważaniu czy może to komuś przeszkadza. Już niech sobie palą metr od drugiej osoby, ale litości można chyba ten popiołek delikatnie strzepnąć sobie pod buty. Czy to takie trudne? Widać tak, bo zarówno ja jak i ja moja dziewczyna co jakiś czasu mieliśmy ów popiołek na ciele czego taki delikwent był świadomy, a nawet moje spojrzenie, które można określić pewnym rosysjkim powiedzeniem"a mógł zabić" nie sprawiło na nim żadnego wrażenia.
Drugie miejsce na podium dla pseudo spottera z zawieszoną przez ramię torbą, którą regularnie używał na mojej osobie jako taranu. Kurka wodna, można chyba sobie przed nogami położyć jak inni cywilizowani ludzie, ale nie, a jeszcze ktoś ukradnie, a poza tym nie będę się schylał. Naprawdę zacisnąłem zęby i chciałem to przetrwać bez komentarza z mojej strony. W końcu widze, facet może nie rozgarnięty, ale zdjęcia robi, sprzęt ma jak ta lala to mu odpuszcze. Do momentu aż spojrzałem z ciekawości na ustawienia jego aparatu za trzy średnie pensje i wali jak z karabinu na nastawie "auto". W tym momencie taryfa ulgowa się skonczyła i grzecznie zwróciłem mu uwagę, że już mnie wszystkie żebra bolą od tej jego torby. Spojrzał na mnie jak bym nieziemsko uraził jego majestat i przesunął się 40cm w bok.
To by było tyle jeśli chodzi o głupotę ludzką teraz sprawy organizacyjne.
Coś o bezpieczeństwie na początek. Byliśmy już z Karoliną zainstalowani przed barierkami gotowi do podziwiania podniebnych akrobacji, miejsce wydawało się całkiem niezłe, nic nie zasłania lądowiska, słoneczko świeci i niedalego kosz na śmieci więc nie będzie trzeba papierków po kieszeniach chować. Wtedy nie wiedziełem, że to nie jest zwykły kosz, a jeden z trybików skomplikowanej maszynerii efektu motyla. Tak więc siedzimy sobie, ale tak ze 100m dalej stojący Mi-2 silniki grzeje i chyba będzie startował. Nikt nie pilnuje, nikt nie przegania no to zrywam się by zrobić zdjęcie z bliska. Udało mi się dobiec na czas i fotografuje. Pierwszy kadr niezgorszy:
Helikopter wzbił się w powietrze i powoli leciał zająć nowe miejsce na statyce. Myślę sobie, pewnie zaraz usiądzie i może wyjdzie fajne zdjęcie jak zdmuchuje trawe więc śledze go w wizjerze aparatu do momentu aż zaczął lądować, a wylądował całkiem niedaleko od miejsca w którym rozstawiliśmy się z Karoliną. Bardziej niż całkiem niedalego...
Jak widać na załączonym obrazku pilot wylądował dosłownie kilka metrów od publiki, a podmuch łopatek przewrócił barierki na Karolinę. Ale zaraz, przecież te barierki nie maja takej powierzchni by przewrócił je powiew Mi-2. Barierki nie mają, ale kosz już tak. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale kosze były przywiązane łańcuchami do barierek. Nie wiem po co, najprędzej dla stabilizacji, no bo chyba nie po to żeby chronić je przed kradzieżą. Teraz już wiem na przyszłość, że w wyniku lądowania helikoptera kosz może odlecieć i zabrać ze sobą przywiązane łańcuchem ogrodzenie. Kto wie, może kiedyś mi się to do czegoś przyda. Najważniejsze, że obyło się bez ofiar, aczkolwiek Karolina znienawidziła Mi-2.
Nie rozumiem też po co na bądź co bądź festynie lotniczym tak bogaty program artystyczny. Wiem, że miasto musi się pochwalić, ale jadąc oglądać samoloty muszę przez połowe pikniku słuchać tych wszystkich chórów szkolnych, wygłupów przedszkolaków i innych teatralnych cudów? Nie wiem ile to wszystko trwało zanim coś zaczeło latać, ale wtedy myślałem, że jajo zniosę. Tak więc bloku artystyczno-dożynkowego stanowczo za dużo.
Na koniec wspomnę tylko jak na początku pokazu The Flying Bulls zapruszyłem sobie oko i nie mogłem patrzeć w wizjer, a ból przeszkadzał mi na tyle bym wcześniej urwał się do samochodu. Tu należy zauważyć, że w sumie ten "paproch w oku" wyszedł na dobre, bo po drodze odkryłem świetną miejscówkę do fotografowania. Zwieńczeniem festynu był widok auta na parkingu, całego w centymetrowej grubości pyłu i piachu. W tym roku samochód zostawię poza wydzielonym parkingiem, albo okryję go plandeką.
I to by było na tyle. Nie zrażajcie się jednak bo festyn jako całokształt był świetny o czym pisałem w pierwszej częsci relacji i napewno zjawię się też na tegorocznej odsłonie, a ma być naprawdę ciekawie.
Na koniec reszta zdjęć i do zobaczenia 18-19 maja w Michałkowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz